poniedziałek, 29 lipca 2013

O kotku, który jest chujem

Fakt nr 1: mój kot od ponad miesiąca jest na wakacjach u moich rodziców
Fakt nr 2: rezydencja została kupiona ze względu na zajebistą lokalizację. To że została wybudowana w latach sześćdziesiątych i ma pewne dziwne rozwiązania konstrukcyjne, jak otwór w podłodze łazienki10x10 cm, gdzie oglądać można sobie spływającą do kanalizacji wodę z wanny i umywalki, było sprawą drugorzędną.
Fakt nr 3: to był chujowy tydzień, w którym rozpierdolił mi się telefon, Kindle i zgodnie z prawem serii oczekiwałem braku współpracy ze strony trzeciego sprzętu, dowolnie wybranego przez los.

Po tym jak ubrania pospływowe rozpierdolone na podłodze wyczekały swoje, aż łaskawie uda mi się wrócić z prac na więcej niż nocną drzemkę, zabrałem się za pranie. Jak wszyscy wiemy pranie nawet przez pralkę automatyczną, to ciężka praca, więc należy w jego czasie wypoczywać. Po praniu pierwszym na podłodze łazienki było coś podejrzanie mokro, założyłem więc, że oto nadejszła wiekopomna chwila rozkurwienia następnego urządzenia i że na dniach będzie trzeba kupić nową pralkę, bo oczywiście od dawna o tym marzyłem i właśnie na to kasę chciałem przepierdolić. Dziwki i koks poczekają przecież. Tak trochę zakładałem, że może tylko nie domknąłem pojemnika na płyny i proszki i dlatego pociekło, bo przecież nieskoordynowany psychicznie ostatnio jestem, ale się tą nadzieją nie karmiłem zbytnio. Niezrażony jednak załadowałem kolejną porcję ubranek, w końcu aż tak dużo tej mokrości nie było, żeby panikować. Poza tym wszystko by kolejny, kurwa, tydzień czekało na swoją kolej. Załadowałem, się jebłem na kanapę. po pół godzinie coś mnie tknęło i poszedłem obczaić jednak sytuację. Łazienka zalana, woda powoli zaczyna zwiedzać przedpokój. Ta kurwa pięknie, nowa pralka i jeszcze sąsiadom na malowanie sufitu będzie trzeba dać. Ręczniki na podłogę, mop w garść i napierdalamy odwadnianie. W tym czasie pralka postanowiła zaznaczyć swoją obecność i z siłą wodospadu rozpoczęła spust wody. Z racji w/w rozwiązań konstrukcyjnych woda z pralki uchodzi do umywalki, jednak zamiast grzecznie popierdalać do kanalizacji zaczęła wzbierać w niej i przelewać się przez brzegi. Co jeszcze, kurwa, rury odpływowe mam wymieniać?! Ale, ale to nie wszystko. Część wody jednak przedarła się dalej, co spowodowało, że z tej, kurwa, wyjebistej dziury w podłodze też zaczęła woda wybijać. Ja pierdole- wizja kucia ścian mnie zabiła. Jednak dzięki temu, że zostałem zabity, umysł mi się oczyścił. Wyłączyłem pralkę! Ha! Brak nowej wody! Ha! Skoro wybija z kanalizacji, to pewnie tam jest problem! Ha! Umywalka z pralka zostały czasowo uniewinnione! Trzeba pogrzebać w kanalizie! Ha... ha, ha... zajebiście. No chuj, w wodę na kolana, podwijamy rękaw, zdejmujemy kratkę ochronną i zanurzamy kończynę w mrok. Grzeb, grzeb i chuj nie ma odpływu. Grzeb more, nadal nie ma. Ja pierdolę co zacz? Grzeb noch mal, o tu coś nie pasuje, to nie beton na dotyk, takie bardziej miękkie coś. wyciągam! Pełen sukces słychać szum wody pędzącej do morza, jezioro podłogowe cofa się w otchłań pędząc ku macierzy. Kwiaty rozkwitają, ptaki zlatują się ze śpiewem. W ręku trzymam niegdyś mięciutką kocią piłeczkę z gęstej gąbki, którą jakaś futrzasta kurwa musiała czas jakiś temu przecisnąć przez kratkę. a która powoli nasiąkała zwiększając swoją objętość i gęstość, sukcesywnie czopując odpływ.
Pomyślcie jakie to szczęście, że kotek był na wyjeździe, bo inaczej chyba bym, kurwa, nim te kafelki to sucha wytarł.

piątek, 26 lipca 2013

Dzieci lubią syropek, syropek lubi dzieci

Jak słusznie Trutniowa w komętach po poprzednią nocią zauważyła zapierdalam. Zapierdalam ostro, bo sezon urlopowy. Tak, że jak w ostatni weekend byłem na dwudniowym spływie, to dopiero dziś pozbierałem z podłogi naprędce wyrzucone z plecaków sprzęty. Znalazłem trzy batoniki i 25 groszy dzięki temu. Nic nie zgniło. Zapierdalanie będzie mi trwało jeszcze trochę, bo ten sezon urlopowy, a potem cześć współpracowników idzie się uczyć do egzaminu, więc do listopada jestem niejako w dupie. Znaczy płaczu nie ma, bo wiele fajnych rzeczy jeszcze przede mną. Na "Florence and the machine" za niedługo jadę, gdzie po koncercie jej się oświadczę. I w 3M też w wakacje dużo się dzieje, aczkolwiek tego dużo to nie zaznam w pełni, bo jak wspomniano zapierdalam.
Z tego zapierdalania umęczon nieco jestem i poza zakładami pracy przestawiam się na tryb odmóżdżeniowy i nie kojarzący, zwłaszcza jak jestem na mieście, bo chroni mnie to przed różnymi bodźcami ze strony społeczeństwa. Chociaż wczoraj jeden pan w tramwaju tak jebał na kwaśno, że się wyłączyć nie dało. I tak to jestem sobie niedawno w aptece, kupić zaopatrzenie w pyszne leki na spływ, coby dostać punkty za przydatność i mieć wzrost na popularności, a tam na ladzie stoi opakowanie syropu, takiego co to bez recepty sprzedawany jest. Białe pudełko, na nim uśmiechnięta buzia niemowlaka. I niby nic, bo se stać może w końcu to apteka, tylko że na tym opakowaniu stoi napisane "Immuran". Tak mnie zatkało mocno. Jak to, kurwa, Immuran (Azatiopryna), silny lek immunosupresyjny, cytotoksyczny w syropie? Bez recepty? Dla niemowląt, kurwa? Ja wiem, że pediatrię to miałem lata temu, wspominam z niechęcią i całą dostępną mi niegdyś wiedzę wyparłem, ale, kurwa, bez przesady. Żeby dziecku azatioprynę lać do mordy, nawet jeśli w syropku. Czy wszystkich już popierdoliło? Patrzę i się nadziwić nie mogę, wstrząśnięty świętym oburzeniem. Patrzę i patrzę i od tego patrzenia powoli do mnie dochodzi, że na tym opakowaniu napisane jest "Immunaron" i to suplement diety jest, z owocków, dlatego to dziecko takie uśmiechnięte. Dlatego ma włosy i nie ma żółtaczki. A bierz syropek dziecino, daj ci panie Boże zdrowie.
Nic te firmy nie myślą o nazwach, nic o serduszkach wrażliwych lekarzy. Pieprzną nazwę z dupy i się nie przejmują, a potem się dziwią, że sprzedaż słaba. Se czas jakiś temu wymyślili nazwę dla jednego leku nasercowego Atram i wydaje im się, że zapamiętam co to i na pewno nie będę kojarzył z Tramalem. Żebyście się przypadkiem nie zdziwili. Albo Vivacor i Vivace, prawie to samo z nazwy, ale błagam państwa, na prawie to prokurator zęby ostrzy, żeby ujebać nieroztropnego lekarza.
Czujnym trzeba być, uważnym i jak tu się pacjentem opiekować, miłym dla niego być, jak z każdej strony zagrożenie czyha i wszyscy, ale to wszyscy, nie tylko ten prokurator, ujebać cię chcą.

A tak w wolnym czasie, to proszę porównać sobie to- link, który wrzucił pod ostatnim wpisem M. sądząc, że to na podstawie mnie robione (zwłaszcza ostatnie dwa akapity), z tym, czyli notką, której mogłoby to dotyczyć. Przed kliknięciem w link drugi, proszę wziąć głęboki oddech, bo blogasek na blog.pl, po ich reformach, stał się chujowo brzydki. Bardzo

środa, 17 lipca 2013

Wspomnień czar

Się mi przypomniała jeszcze jedna anegdotka z wyjazdu. Nie miała miejsca na naszej wycieczce, ale pani pilotka nam przytoczyła podczas napierdalania się co niektórych przypadków. Otóż w trakcie zwiedzania Troi... Przerwa na wtręt odautorski. Troi! Kumacie, Troi! Helena, Agamemnon, Parys, Odys, Achilles, Kasandra, węże, co wpierdoliły kapłanów, dziesięć lat oblężenia i ja tu chodzę. Piski radości i podskoki. Troi! A na dodatek jeszcze mi pokazano dąb trojański vel. macedoński, który niby jest endemiczny dla tego regionu (potem sobie w końcu doczytałem, że jednak nie, ale nie umniejsza to nijak mojej radości, a wówczas, to już w ogóle ogonkiem merdałem). Tutaj proszę własna fotografia, proszę podziwiać, jaki piękny. Dzielę się szczęściem, proszę docenić:
Otóż w trakcie zwiedzania tych wszystkich Troi zwraca się pani pilot do wycieczki "Czy są jakieś pytania?", bo może czegos nie powiedziała, pominęła coś, ktoś by chciał więcej wiedzieć. Na co pada z tłumu:
-Czy w hotelu będzie basen?
Badum tss!

czwartek, 11 lipca 2013

Pamiętniki z wakacji

Wpierw frazesy. Było cudnie, Turcja przepiękna, bosko ciepło wszędzie. Kapadocja wielkie love, Pamukkale już nie te, jakie na zdjęciach się widuje, ale i tak śliczne, słone jezioro- czad, Stambuł oszałamiający. A że jako dzieciak zaczytywałem się "Mitologią" Parandowskiego, to chyba najbardziej mnie jarało, że chodzę po terenach, gdzie biegał Achilles, Perseusz, Midas i inni. Chociaż wytłumaczenie historii konia trojańskiego niezbyt mi się podoba. Wolę wersję książkową.

Założeniem objazdu było pokazanie, że jesteśmy pedałami, wtedy wszyscy się nas boją i się nie zbliżają. Żony miały się lękać, że uwiedziemy ich mężów i rozbijemy komórkę społeczną, a mężowie, wiadomo, że jak tylko odwrócą się tyłem, to zboczeńcy zaraz będą ruchać. Tak nie do końca wyszło, byliśmy za uroczy, za sprawni językowo, za dobrze zorientowani i za pomocni. Nikt się nie bał, a część grupy pokochała wręcz. Zresztą my część grupy polubiliśmy też, a około sześćdziesięcioletnie przeurocze Siostry Sistars z ADHD zapraszały do siebie do Nowego Jorku. Tyle dobrego, że chociaż poprawiliśmy obraz polskiego pedała w oczach przeciętnego Kowalskiego. I zostaliśmy oficjalnymi ulubieńcami pań pilotek.

Przejdźmy jednak do zjadliwej części wypowiedzi, bo jaki to fun czytać, ze było mi zajebiście i że sprowadziłem tylko dwa dni zachmurzenia nad Morze Śródziemne, do miasta, gdzie słoneczna pogoda jest gwarantowana i niebo czyste przez całe lato. Taki chuj, dwa dni opalania poszły mi się jebać.

Wąs i otyłość brzuszna rządzą. w każdej polskiej grupie, którą widziałem był co najmniej jeden tłusty oblech z wąsem i sandałem ze skarpetą. Naprawdę w każdej. Każdy z nich też jebał, że jedzenie jest niedobre i dlaczego, kurwa, dla polskich turystów nie ma polskiego jedzenia tylko musi on biedny opierdalać te kofty, musaki, kebaby bez bułki i inne oliwki. Tak, bo po to się jedzie zagranicę, żeby nie poznać niczego nowego i opierdalać to, co się ma na co dzień. Drugiego dnia wszystkie tłuste oblechy z wąsem jęczały, że chcą schabowego. Trzeciego, że chociaż hot doga i że napiszą skargę na wyżywienie. Poza tym każdy tłusty oblech z wąsem co chwilę wygłaszał opinie ksenofobiczne i rasistowskie, oraz wychwalał Pl nad narody. Do czasu, bo wraz z narzeczonym i paroma innymi sympatycznymi osobami grzecznie na nie reagowaliśmy, przez co oblechy z wąsem zaczęły sobie odpuszczać.

Z jedzeniem też była inna sprawa. Zapewnione mieliśmy śniadania i obiadokolacje, jakieś lunche trzeba było sobie dokupić we własnym zakresie. Dokupić, ależ proszę państwa, po co. Przecież, jak dają śniadanie w hotelu, to trzeba przyjść z dużą torbą napchać tam chleba, jajek na twardo, narobionych naprędce kanapek i chuj wie czego jeszcze. Potem żreć to na postojach patrząc z wyższością na tych frajerów, którzy nie potrafią sobie tak, kurwa, sprytnie poradzić i muszą pieniądz na jedzenie wydawać. Dobrze, kumam, że się wydało całą kasę na tę wycieczkę i można na popołudniowe posiłki po prostu nie mieć, że mimo codziennych próśb pilotki, żeby jedzenia nie wynosić, bo tak nie wolno, jednak se ten chleb i jajko wziąć. Naprawdę kumam, ale tego, żeby być, kurwa, z tego dumnym i każdego dnia mordą trzaskać czego to się nie nabrało i jakim, to się, kurwa, jest zajebiście cwanym, to niestety już nie.

I tak oto wpletliśmy w wypowiedź polskie cwaniactwo i niepokorność, naszą, kurwa, ułańską fantazję, która pozwala nam, jako narodowi wybranemu na przekraczanie norm i zasad, bo tacy jesteśmy zajebiści. Mówi pani przewodnik, że tu oto w tym budynku/meczecie/kościele są stare freski, malowidła naścienne, książki, dywany etc. i że nie wolno robić, tu niestety zdjęć/filmować, żeby przypadkiem im nie zaszkodzić, a w tym nie wolno, bo nie. Co w tym momencie staje się imperatywem polskiego turysty? No oczywiście, żeby te zdjęcie zrobić, a potem pokazać rodzinie i znajomym, że hehe, paczcie, kurwa, jaki jestem zajebisty, nie można było, kurwa, zdjęć robić, kurwa, ale ja narobiłem, nich se, kurwa, sobie zakazują, ale nie, kurwa, mi, hehe. Jam jest Polak, mnie wolno, mnie się, kurwa, należy za te moje piniondze, co na te wycieczke ja wydałem. Nie, kurwa. 
Podpierdalałem ochroniarzom i przewodnikom bez litości.
Taniec derwiszy- uprzejmie prosimy nie robić zdjęć z lampą błyskową, mimo że większość odbywa się w półmroku, czas na zdjęcia będzie później. Jeb, jeb flesz za fleszem. Bo co, ja, kurwa, nie zrobię? Co ja potem szwagrowi pokażę?

A teraz przejdźmy do zdolności lingwistycznych rodaków. Szczytem umiejętności językowych było operowanie pojedynczymi rzeczownikami w języku angielskim. Czasownikami już niekoniecznie, o innych częściach mowy nie wspominając. "Key room me", "beach go?", "elewator (pod żadnym pozorem nie elevator) where". Prym wiodła mieszanka polsko-angielska, z której do moich ulubionych należały "no /noʊ/ makaron", kiedy pani nie chciała spaghetti nakładanej przez kelnera, "your kolega", "turkish wieczór". Reszty nie pomnę. Parę osób wychodziło ze znanego wszystkim założenia, że jak się mówi po polsku głośno i powoli, to Turcy mają obowiązek ich rozumieć "Woda. Daj mi wody. Woda", wtedy parę osób najczęściej wkraczało z tłumaczeniem żądań. OK, to też można zrozumieć, ale naczelnego komentarza po tej pseudorozmowie "niech się uczą polskiego" jednak nie. Jednej pani, która przy mnie użyła tego zwrotu, bardzo uprzejmie, jak na mnie wytłumaczyłem, że nie, nie muszą się uczyć języka małego i smutnego narodku z Europy Środkowej, nie tylko dlatego że mało to popularny język na arenie światowej, ale tez dlatego, że polski turysta, który generalnie jest skąpym burakiem, nie jest dla nich klientem jakkolwiek interesującym, że znacznie lepszy biznes zrobią ze znajomością rosyjskiego, niemieckiego, czy też właśnie angielskiego. I że nieumiejętność dogadania się z władającym podstawami kilku języków Turkiem, to raczej chujowo o niej świadczy. Zachichotała, nie dotarło nic.

I jeszcze o czytaniu ze zrozumieniem chciałbym powiedzieć. W informacji o wycieczce stało napisane i to kilkukrotnie, że objazd ciężki jest, że dziennie popierdala się w autokarze po kilkaset kilometrów, że zajebiście rano trzeba wstawać, że może to być dla państwa za trudne, żeby się nad tym zastanowić, że mogą wystąpić zmiany w programie, że hotele na trasie należą do tych tańszych. I jak państwo myślą, co się działo, jak pilotka mówiła, że jutro trzeba wstać o trzeciej, że z powodu zamieszek odpada Plac Taksim, że hotel nie jest pięciogwiazdkowy? Szok, zdziwienie, darcie ryja. Jak tak można, napisze skargę, program miał być inny! 

Na pewno, jakbym pisał na bieżąco, na pełnej kurwie i jadzie byłoby dowcipniej, mniej, weselej i jeszcze parę historii, ale wiecie państwo, miałem wakacje w końcu. Bardzo, bardzo udane. Mimo kilku bohaterów "Pamiętników z wakacji". Nikt wprawdzie nie zesrał się do bidetu, ale po turkish wieczór z nielimitowanym alkoholem ktoś zarzygał autokar. I nie śmiałbym nawet wymagać, żeby posprzątał po sobie, Bogowie brońcie, ale mógł, kurwa, powiedzieć obsłudze, że się taki wypadek zdarzył, bo łatwiej sprzątnąć świeżego pawia niż zaschniętego nazajutrz, kiedy do zapach przepełniał całe już wnętrze. Sprawca rzygu nie został zidentyfikowany. 

A co! Moje pinondze, kurwa, poszły na te wycieczke, kurwa, to się mogę, kurwa, bawić, jak mi się podoba, nie! Niech brudasy sprzątają, hehe, bo to, kurwa, ich wina. Wódki, wiesz szwagier, nie dali, tylko jakeiś ich, kurwa, gówno, raki, czy chuj. To mu powiedziałem spierdalaj mi z tym, bo to wiesz polskiego, kurwa, nie rozumie. Daj mi jakieś piwo. Piwo, kurwa. PIWO!

sobota, 6 lipca 2013

Merhaba

Internet mi w pokoju hotelowym działa, jak chora krowa. Znaczy mógłbym zejść do recepcji, bo głoszą plotki, że działa tam lepiej, ale po pierwsze, to mi się laptopa nie chce ze sobą ciągać, a po drugie tylko bym się wkurwił, jeśli by się okazało, że tam też działa po chuju. Mam wakacje w końcu i nie mogę się wkurwiać, nie. Niech więc docenią państwo poświęcenie z jakim piszę nocię i wrzucę zaraz fotografię, bo zalogowanie się na blogaska zajęło mi około dziesięciu minut, bo internet, jak już wspomniano, działa, jak chora krowa i szalone jedna lub czasem nawet dwie kreski wi-fi się utrzymują jedynie, gdy wiatr wieje we właściwą stronę.
Mimo to jednak proszę widok na mieścinę, gdzie jeszcze parę dni pobędę:


Widok z eleganckich, a zajebiście wielkich ruin zamczyska, na które weszliśmy przypadkiem, w japonkach i prawie się wypierdalaliśmy na zabytku co krok, jak jakieś żenujące turistas.Cośmy jednak pierdolnęli focie to nasze. I zazdraszczać można.
Poza zazdraszczaniem można się nastawiać na notkę popowrotną, gdzie opisane będą przygody różne. Z uczestnictwem min. Więlbłądziego Śmiechu, Basi fochasi i Czarka duparka, oblesi z wąsem w tym Więcej Frytek i różnych form ewolucyjnych waleni oraz Lektorów Języków Obcych Wszystkim (tak naprawdę to materiału mam na kilka notek, ale się zobaczy, jak wyjdzie. Od ciągnięcia jednego tematu za długo, to się porzygać z nudów można, c'nie). So stay tuned.