Wpierw frazesy. Było cudnie, Turcja przepiękna, bosko ciepło wszędzie. Kapadocja wielkie love, Pamukkale już nie te, jakie na zdjęciach się widuje, ale i tak śliczne, słone jezioro- czad, Stambuł oszałamiający. A że jako dzieciak zaczytywałem się "Mitologią" Parandowskiego, to chyba najbardziej mnie jarało, że chodzę po terenach, gdzie biegał Achilles, Perseusz, Midas i inni. Chociaż wytłumaczenie historii konia trojańskiego niezbyt mi się podoba. Wolę wersję książkową.
Założeniem objazdu było pokazanie, że jesteśmy pedałami, wtedy wszyscy się nas boją i się nie zbliżają. Żony miały się lękać, że uwiedziemy ich mężów i rozbijemy komórkę społeczną, a mężowie, wiadomo, że jak tylko odwrócą się tyłem, to zboczeńcy zaraz będą ruchać. Tak nie do końca wyszło, byliśmy za uroczy, za sprawni językowo, za dobrze zorientowani i za pomocni. Nikt się nie bał, a część grupy pokochała wręcz. Zresztą my część grupy polubiliśmy też, a około sześćdziesięcioletnie przeurocze Siostry Sistars z ADHD zapraszały do siebie do Nowego Jorku. Tyle dobrego, że chociaż poprawiliśmy obraz polskiego pedała w oczach przeciętnego Kowalskiego. I zostaliśmy oficjalnymi ulubieńcami pań pilotek.
Przejdźmy jednak do zjadliwej części wypowiedzi, bo jaki to fun czytać, ze było mi zajebiście i że sprowadziłem tylko dwa dni zachmurzenia nad Morze Śródziemne, do miasta, gdzie słoneczna pogoda jest gwarantowana i niebo czyste przez całe lato. Taki chuj, dwa dni opalania poszły mi się jebać.
Wąs i otyłość brzuszna rządzą. w każdej polskiej grupie, którą widziałem był co najmniej jeden tłusty oblech z wąsem i sandałem ze skarpetą. Naprawdę w każdej. Każdy z nich też jebał, że jedzenie jest niedobre i dlaczego, kurwa, dla polskich turystów nie ma polskiego jedzenia tylko musi on biedny opierdalać te kofty, musaki, kebaby bez bułki i inne oliwki. Tak, bo po to się jedzie zagranicę, żeby nie poznać niczego nowego i opierdalać to, co się ma na co dzień. Drugiego dnia wszystkie tłuste oblechy z wąsem jęczały, że chcą schabowego. Trzeciego, że chociaż hot doga i że napiszą skargę na wyżywienie. Poza tym każdy tłusty oblech z wąsem co chwilę wygłaszał opinie ksenofobiczne i rasistowskie, oraz wychwalał Pl nad narody. Do czasu, bo wraz z narzeczonym i paroma innymi sympatycznymi osobami grzecznie na nie reagowaliśmy, przez co oblechy z wąsem zaczęły sobie odpuszczać.
Z jedzeniem też była inna sprawa. Zapewnione mieliśmy śniadania i obiadokolacje, jakieś lunche trzeba było sobie dokupić we własnym zakresie. Dokupić, ależ proszę państwa, po co. Przecież, jak dają śniadanie w hotelu, to trzeba przyjść z dużą torbą napchać tam chleba, jajek na twardo, narobionych naprędce kanapek i chuj wie czego jeszcze. Potem żreć to na postojach patrząc z wyższością na tych frajerów, którzy nie potrafią sobie tak, kurwa, sprytnie poradzić i muszą pieniądz na jedzenie wydawać. Dobrze, kumam, że się wydało całą kasę na tę wycieczkę i można na popołudniowe posiłki po prostu nie mieć, że mimo codziennych próśb pilotki, żeby jedzenia nie wynosić, bo tak nie wolno, jednak se ten chleb i jajko wziąć. Naprawdę kumam, ale tego, żeby być, kurwa, z tego dumnym i każdego dnia mordą trzaskać czego to się nie nabrało i jakim, to się, kurwa, jest zajebiście cwanym, to niestety już nie.
I tak oto wpletliśmy w wypowiedź polskie cwaniactwo i niepokorność, naszą, kurwa, ułańską fantazję, która pozwala nam, jako narodowi wybranemu na przekraczanie norm i zasad, bo tacy jesteśmy zajebiści. Mówi pani przewodnik, że tu oto w tym budynku/meczecie/kościele są stare freski, malowidła naścienne, książki, dywany etc. i że nie wolno robić, tu niestety zdjęć/filmować, żeby przypadkiem im nie zaszkodzić, a w tym nie wolno, bo nie. Co w tym momencie staje się imperatywem polskiego turysty? No oczywiście, żeby te zdjęcie zrobić, a potem pokazać rodzinie i znajomym, że hehe, paczcie, kurwa, jaki jestem zajebisty, nie można było, kurwa, zdjęć robić, kurwa, ale ja narobiłem, nich se, kurwa, sobie zakazują, ale nie, kurwa, mi, hehe. Jam jest Polak, mnie wolno, mnie się, kurwa, należy za te moje piniondze, co na te wycieczke ja wydałem. Nie, kurwa.
Podpierdalałem ochroniarzom i przewodnikom bez litości.
Taniec derwiszy- uprzejmie prosimy nie robić zdjęć z lampą błyskową, mimo że większość odbywa się w półmroku, czas na zdjęcia będzie później. Jeb, jeb flesz za fleszem. Bo co, ja, kurwa, nie zrobię? Co ja potem szwagrowi pokażę?
A teraz przejdźmy do zdolności lingwistycznych rodaków. Szczytem umiejętności językowych było operowanie pojedynczymi rzeczownikami w języku angielskim. Czasownikami już niekoniecznie, o innych częściach mowy nie wspominając. "Key room me", "beach go?", "elewator (pod żadnym pozorem nie elevator) where". Prym wiodła mieszanka polsko-angielska, z której do moich ulubionych należały "no /noʊ/ makaron", kiedy pani nie chciała spaghetti nakładanej przez kelnera, "your kolega", "turkish wieczór". Reszty nie pomnę. Parę osób wychodziło ze znanego wszystkim założenia, że jak się mówi po polsku głośno i powoli, to Turcy mają obowiązek ich rozumieć "Woda. Daj mi wody. Woda", wtedy parę osób najczęściej wkraczało z tłumaczeniem żądań. OK, to też można zrozumieć, ale naczelnego komentarza po tej pseudorozmowie "niech się uczą polskiego" jednak nie. Jednej pani, która przy mnie użyła tego zwrotu, bardzo uprzejmie, jak na mnie wytłumaczyłem, że nie, nie muszą się uczyć języka małego i smutnego narodku z Europy Środkowej, nie tylko dlatego że mało to popularny język na arenie światowej, ale tez dlatego, że polski turysta, który generalnie jest skąpym burakiem, nie jest dla nich klientem jakkolwiek interesującym, że znacznie lepszy biznes zrobią ze znajomością rosyjskiego, niemieckiego, czy też właśnie angielskiego. I że nieumiejętność dogadania się z władającym podstawami kilku języków Turkiem, to raczej chujowo o niej świadczy. Zachichotała, nie dotarło nic.
I jeszcze o czytaniu ze zrozumieniem chciałbym powiedzieć. W informacji o wycieczce stało napisane i to kilkukrotnie, że objazd ciężki jest, że dziennie popierdala się w autokarze po kilkaset kilometrów, że zajebiście rano trzeba wstawać, że może to być dla państwa za trudne, żeby się nad tym zastanowić, że mogą wystąpić zmiany w programie, że hotele na trasie należą do tych tańszych. I jak państwo myślą, co się działo, jak pilotka mówiła, że jutro trzeba wstać o trzeciej, że z powodu zamieszek odpada Plac Taksim, że hotel nie jest pięciogwiazdkowy? Szok, zdziwienie, darcie ryja. Jak tak można, napisze skargę, program miał być inny!
Na pewno, jakbym pisał na bieżąco, na pełnej kurwie i jadzie byłoby dowcipniej, mniej, weselej i jeszcze parę historii, ale wiecie państwo, miałem wakacje w końcu. Bardzo, bardzo udane. Mimo kilku bohaterów "Pamiętników z wakacji". Nikt wprawdzie nie zesrał się do bidetu, ale po turkish wieczór z nielimitowanym alkoholem ktoś zarzygał autokar. I nie śmiałbym nawet wymagać, żeby posprzątał po sobie, Bogowie brońcie, ale mógł, kurwa, powiedzieć obsłudze, że się taki wypadek zdarzył, bo łatwiej sprzątnąć świeżego pawia niż zaschniętego nazajutrz, kiedy do zapach przepełniał całe już wnętrze. Sprawca rzygu nie został zidentyfikowany.
A co! Moje pinondze, kurwa, poszły na te wycieczke, kurwa, to się mogę, kurwa, bawić, jak mi się podoba, nie! Niech brudasy sprzątają, hehe, bo to, kurwa, ich wina. Wódki, wiesz szwagier, nie dali, tylko jakeiś ich, kurwa, gówno, raki, czy chuj. To mu powiedziałem spierdalaj mi z tym, bo to wiesz polskiego, kurwa, nie rozumie. Daj mi jakieś piwo. Piwo, kurwa. PIWO!