czwartek, 28 lutego 2013

Szukajcie, a znajdziecie

Blogspot, poza tym, że sobie w chuja leci z niewyłapywaniem spamu (przed chwilą wypierdoliłem reklamę eternity rings- co to, kurwa, jest?), to całkiem jest fajny. Szczególnie jest fajny w pokazywaniu fraz z wyszukiwarek. Tak więc na blogaska można trafić w czasie szukania (takie banały jak gloryhole+miasto to pomijam oczywiście). Pisownia oryginalna:
-dzwonisz z zastrzeżonego pizdo
-słoiczek valium
-tatuaże na piździe
-rozchylone wargi dziewic 7
-wiem że jestem chujem wiersz
-prepisy blogspot jak chuj
-co to znaczysz jesteś hujem
 Ale też:
-objaw szyn tramwajowych
-znaczenie wielokropka
Czyli poza rolą kulturoznawczą pełnię też edukacyjną. Najs.
Na koniec perełka, wyszukiwanie absolutnie ulubione i, nie da się ukryć, pobudzające do myślenia. Kto szukał? Po co?
-jak wygląda kutas szóstoklasisty
Kocham internety

piątek, 22 lutego 2013

Owacje na stojąco!

Miał być wpierw cykliczny wpis zimowy, że mam dość i wypierdalaj. Potem dodatkowo miał być wzmocniony wkurwem z okazji infekcji, ale potem pacjent na zakładzie dostał udaru. Właśnie wychodzić miał, zakładał kurteczkę i nagle jeb sparaliżowało pół chłopa. Szczęściem stał obok ludzi, więc się nie wyjebał  i nie zrobił sobie dodatkowych szkód. Szybka akcja, karetka, intensywna neurologia, złota godzina zachowana, raz dwa TK, szybka fibrynoliza i facet jak nowy. Chodzi, ręce sprawne, trochę tylko bełkotliwie mówi, ale kwestia czasu i rehabilitacji i są szanse, że i to się cofnie.
Dziś wpadł na kontrolę od progu roztaczając "aromat" przetrawionego alkoholu i fajek wypalonych w zajebistej ilości. Udało mi się tylko wydusić, że życzę równie wielkiego szczęścia przy ponownym udarze, bo słów, których użyć chciałem, używać mi w pracy nie wolno.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Budzące zgrozę słowo na "cz"

Czas jakiś temu, niedawno całkiem, kiedy brałem prysznic, w czasie namydlania swojej aksamitnej skóry (tu pytanie do ekspertów: lepiej mieć skórę jedwabistą, czy aksamitną? bo nie wiem, a chciałbym mieć tę lepszą) opiętą na muskularnym ciele zauważyłem, że na znamieniu na barku wyrósł mi jakiś dynks. Drobniutki, dwu milimetrowy góra, ale i tak chuj. Zbladłem pewni, serce mi załomotało w szerokiej piersi, bo, kurwa, wszyscy wiedzą, co zmiana znamienia znaczy. Może nie wszyscy, ale znacząca większość kojarzy, ze cokolwiek się ze znamieniem dzieje to czerniak, czyli chujnia z grzybnią i czarna mogiła. Se jeszcze parę razy obejrzałem i nie wydawało mi się, coś narosło. Zacząłem w myślach rozdysponowywać majątek. Mieszkanie dla siostry, oszczędności dla chłopa, kot dla rodziców. Bo wiecie niby wcześnie rozpoznany, niby leczenie, ale tak czy inaczej czerniak zajmuje wysokie miejsce w rankingu nowotworów złośliwych o wyjątkowo chujowym rokowaniu (tu wkracza element edukacyjny. Element edukacyjny: należy pamietać, zwłaszcza jeśli się ma jeszcze zajęcia z patomorfy, lub onkologii, że czerniak nie jest rakiem, gdyż nie wywodzi się z komórek nabłonka. U mnie na Akademii Mieszania Gówna za powiedzenie, że melanoma to rak wylatywało się z zajęć z pizdą z wykrzyknikiem i przyczepioną do końca semestru łatką debila. Koniec elementu edukacyjnego). Sobota wieczór, a ja sobie znajduję nowotwora i trzeba czekać do poniedziałku, żeby coś z tym zrobić. Czujecie klimat, nie? Całą niedzielę se bark oglądałem i coraz bardziej zesrany byłem, w między czasie wygóglałem prywatnych dermatochirurgów i posprawdzałem ceny zabiegu. W poniedziałek skoro świt telefon i umówienie wycięcia już na drugi dzień.
Doktór miły obejrzał, pochwalił dziarę i powiedział, że rzeczywiście coś wyrosło, ale na czerniaka to nie wygląda i mogę wyluzować. Kamienna lawina z serca, a nogi miękkie, bo się z grobu wykopałem. Że nawet wycinać nie trzeba tylko obserwować, chyba że chcę. No jacha, że chciałem wyjebać, przecież jakby zostało, to bym, kurwa, sfiksował od codziennego mierzenia suwmiarką i każde kichnięcie, ból głowy, strzyknięcie w kościach równoznaczne by było z naciekiem i przerzutami. Dziesięć minut i po wszystkim, zdrowie, szczęście i kawałek skóry mniej. Znaczy jeszcze na hist.-pat. czekam, ale na luzaku. Oczywiście gdzieś z tyły głowy się pojawia myśl, że mimo wszystko coś tam znaleźć mogą, ale zen mam większy i tak.
Po tym wszystkim postanowiłem się umówić do dermatologa, żeby obejrzał mi dokładnie wszytskie inne znamiona. I tak jak do kliniki prywatnej umawianie nie się zajęło mi 5 minut, tak tu zaczęła się zabawa, bo znajmych dermatologów nie chciałem wykorzystywać, więc idźmy do przychodni z NFZ-em. Dzień pierwszy: dwie poradnie, w żadnej nikt w rejestracji nie odebrał telefonu. dzień drugi: kolejne dwie, po trzech godzinach dzwonienia rejestratorka odbiera. Okazuje się, że w połowie stycznia nie ma już termniów do końca lutego, a na marzec nie rejestrują jeszcze (witamy w prawdziwym świecie obywatela bez zniajomości medycznych). W drugiej, dwie godziny dzwonienia, termin za tydzień. Zajebiście. Wszystkie znamiona ok, ale kontrola raz na pół roku.
A teraz wyobraźmy sobie, że nie mam kasy i z podejrzeniem czerniaka zapierdalam drogą państwową. Czekam tydzień na dermatologa, potem chuj wie, jak długo na dermatochirurga, co i tak, jak na warunki polskie, jest zajebiście szybko. Potem zabawy onkologicznej nawet sobie nie chcę wyobrażać.
W województwie pomorskim na wiosnę 2013 jest jedno miejsce specjalizacyjne z dermatologii. Nie ma żadnego z onkologii klinicznej i radioterapii onkologicznej. Są za to trzy ze zdrowia publicznego. Nie wiedzą państwo co to i po co to? Ja też nie do końca, mimo trzech tygodni zajęć na studiach (onkologia dwa), ośmiodniowego kursu na stażu i czterodniowego w trakcie specjalizacji z chorób wewnętrznych i powtórki z rozrywki w trakcie nadspecjalizacji, którą niebawem rozpoczynam. kojarzy mi się z kupą frazesów i ładnych słów, z których może coś wynika, ale niekoniecznie. Tu przeczytać można sobie więcej. może się mylę, może ich zadania są zajebiście ważne, ale jako przeciętny obywatel wolałbym, żeby w moim mieście było dwóch onkologów więcej, niż trzech nowych specjalistów ze zdrowia publicznego

piątek, 15 lutego 2013

Ogloszenie drobne

Nie wiem, czy szanowne państwo zauważyli, że zalęgł mi się na blogasku jakiś jebany spamer. W pierwszym odruch się podnieciłem, jak zobaczyłem pod jakąś starą notką komĘcik po angielsku, że wiecie popularność moja przekracza granice, już zagraniczniacy się uczą polskiego, żeby mnie poczytać, a niedługo pojawią się zaproszenia na te eleganckie imprezy, gdzie wszyscy ćpią i się ruchają. Już sobie zacząłem listę robić. Gerard Butler, Ryan Gosling, Hugh Jackman etc. Potem przeczytałem, że komentator serdecznie mi dziękuje za codzienną aktualizację najważniejszych informacji na świecie i w ramach wdzięczności podsyła mi takie super linczki, które spowodują, że ten już wyjebisty blogasek, będzie wyjebistszy jeszcze  w chuj. Senkju weri macz chuju, żee mnie sprowadziłeś na ziemię.
Spoko się spamerzy zdarzają, usunąłem, będzie spokój. Po paru dniach się rozwinął, po pięć spamków pod notką. Że zajebistą grafikę na blogasku stworzyłem (taaa), że świetną technologię do linków musiałem zastosować (taaa), że tak się wciągnął w czytanie, że poleci już zaraz swojemu małemu braciszkowi (taaa, o blogasku wiele dobrego można powiedzieć, ale na pewno nie to, że powinno się go dzieciom dawać do czytania), więc w podzięce wrzuca te wszystkie superzajebiste linki, które na pewno nie prowadzą do zawirusowanych stron, pornoli ze zwierzętami i innych kurewstw, które schowane są w czeluściach internetów.
Przez dwa tygodnie śledziłem, sprzątałem i chuj, cały czas gdzieś syfi. Musiałem, więc zadziałać. Opcje były dwie: moderacja komencików, gdzie wpierw przychodzą mi na skrzynkę odsiewam spam i publikowane są tylko prawdziwe. Wymuszenie na czytelniku założenia sobie konta google i pozwalanie na wrzucanie komciów tylko osobom z takim kontem (trzeciej, czyli uruchomienie tych kodów captcha nawet nie rozważałem, bo poziom ich komplikacji doszedł do takiego absurdu, że jak ostatnio używałem, to chyba za piątym razem byłem w stanie odczytać, co tam, kurwa, jest. Udowodnij, że nie jesteś automatem, kurwa).
Wybór pomiędzy oskarżeniami o cenzurowanie, a spadkiem ilości komciów. Trudny, c'nie? No co wy, przecież wszyscy wiedzą, że liczą się tylko komcie, a oskarżano mnie już nie o takie rzeczy, wiec mogę być teraz i hiszpańska inkwizycją (nobody expect). 
Reasumując- komcie będa widoczne z opóźnieniem, więc się nie denerwować, że po kliknięciu "opublikuj" nic się nie dzieje, a na blogasku będzie czysto i pachnąco. A ostatni zajebany spam możemy zobaczyć tu: śmierdzący spam

piątek, 8 lutego 2013

Anonimowy P... (wielokropek, żeby napięcie stopniować)

Nie będę się przedstawiał, bo wszyscy mnie znamy, więc nie chcę robić sztucznej atmosfery, bo sprawa w końcu poważna. Samo myśl, że mam o tym opowiedzieć, jest gorsza od drażnienia językiem dziury w zębie, sypania soli na rany, czy łamania świeżo zrośniętych nóg (serdecznie pozdrawiam pana Kinga). Mam też urocze porównanie z Mastertona, ale nie wiem, czy ktoś chciałby czytać o gwałcie na osobie uprzednio przybitej do podłogi gwoździami kolejowymi. 
Tak więc wiemy, jak się nazywam i od trzech tygodni nie czytam "Pudelka". Tak wiem, teraz zamiast standardowego "Cześć Jot" wszyscy zamilkli w grozie, ale tak jest prawda. Od trzech tygodni nie wiem, co u Kasi Cichopek, Tomka Kammela, Dżoany Krupy, Agnieszki "ciała astralnego" Włodarczyk, Natalii "Miss odbytu" Siwiec. Nie wiem z kim piją i kogo ruchają Szyce, Karolaki, Zające i inne takie takie. Nie mam pojęcia, co się dzieje u polskich i zagranicznych celebryciątek i innych ludzi znanych z, tak naprawdę, niczego, a którzy się, kurwa, nie wiadomo czemu, wypowiadają. Po chuj zresztą. Ładnie wyglądasz? Zajebiście. To się tym zajmij, ale może na tym poprzestań.
Zerwałem z "Pudelkiem" nie dlatego, ze ich ploteczki, kłamstewka i ogólna szmatławość, jakoś specjalnie  mnie brzydzi. Zerwałem, bo przez nich wiem kim jest, kurwa, Kim Kardiashan i jest to dla mnie wiedza tak, kurwa, przerażająca, że musiałem udać się na odwyk. Kojarzycie ją może? Laska będąca zupełnie, kurwa, nikim, znana z wielkiej dupy i wypuszczenia do sieci domowego pornola, który został zresztą wyreżyserowany i nagrany przez jej matkę. Laska głupia, że ja pierdolę, o talencie żadnym, staje się celebrytką o jakimś zajebistym formacie. Musiało mi to jakoś ostro pociągnąć po synapsach, bo Kim K. stała się dla mnie synonimem obciachu, żenady i  kompletnego już upadku społeczeństwa, które się nią jara. Przerosło mnie to i osłabiło, a zdaje się, że to znak naszych czasów i na takie przerośnięcia i osłabienia muszę się mentalnie gotować.
Żałuję, że wiem kim jest Kim.
Przykro mi, że znam Snookie.
Oglądałem wielokrotnie Jerrego Springera.
What has been seen, can't be unseen, ale teraz idę drogą światłości i będę lepszym człowiekiem. Oglądającym mistrzów, sadistica, joemonstera, repostuj etc., grającym na kurniku, w drakensang, mającym nadal fejsbuka, no ale, kurwa, lepszym.