Dziś opowiastka z morałem, że dobre wychowanie nie zawsze popłaca. Chociaż może bardziej, że jak się nie umie w dyplomację, to nie należy pierdolić się w tańcu (zupełnie nie wiem, czy to zdanie ma sens, ale jest piękne, więc zostaje).
A było to tak. Wczoraj wejszło mnie do dyżurki szefostwo i mówi, że na zakładzie tyle badań przeprowadzamy różnych, tyle zabiegów i wszystko to ładnie w bazie danych zapisane, na komputerach i serwerach, że nic tylko czerpać pełną garścią i pisać doktorat (tu rzucone zachęcające spojrzenie w moją stronę, którego staram się nie zauważyć i generalnie udaję, że mnie nie ma) a najfajniej to doktorat z tego i z tego pisać i co my młodzież zakładowa na to. My młodzież, znaczy ja, bo poza szefostwem i mną w gabinecie nikogo innego nie było. W ostatniej notce stoi napisane, jakie mam podejście do dalszej kariery naukowej, że delikatnie mówiąc, to niechętne jest i to naprawdę bardzo delikatnie mówiąc. No ale szefostwu nie wypada powiedzieć, że wolę sobie na jajach fajki gasić niż się doktoryzować. Rzuciłem więc w przestrzeń, uważając to rzucenie za neutralne i niezobowiązujące, że rzeczywiście tyle danych i ciekawe takie. I w tym momencie powinienem zauważyć, że coś się spierdoliło z akustyką w dyżurce, fale dźwiękowe rozchodzą się po chuju i cała neutralność wypowiedzi się rozpłynęła po drodze, gdyż szefostwo uśmiechnęło się i powiedziało, ze skoro tak zainteresowany tym jestem, to może bym zaczął w przyszłym roku ten doktorat robić. Kurwa. Mać. Otrzeźwiło mnie to i jak maszynka zacząłem wyrzucać z siebie nieprzeskakiwalne przeszkody, które mi na drodze do otworzenia przewodu stoją, a których znajomość już raz mnie przed doktoryzowaniem się uratowała. Odpowiedzią było, że spoko loko, coś tam wymyślimy i damy radę, Słabo wybąkałem, że to ja się jeszcze zastanowię, ale w oczach niezwykle wyraźnie widniały krzyk i panika, że nie, nie, NIE! Zdecydowanie coś z dźwiękiem na zakładzie bardzo z dupy tego dnia było, bo do szefostwa dotarło chyba, że bardzo chętnie i z dziką rozkoszą, gdyż powiedziało, że super i w drugim semestrze przyszłego roku bym mógł zaczynać, a na razie na spokojnie, żebym literaturę zagłębiał. Kurwa. Mać.
Teraz liczyć mogę, że szefostwu zapał przejdzie, bo już kiedyś atak doktoratem przypuszczony został, ale siła obecnego jest znacznie większa i szanse na to, że zapomni zdają się być nikłe. Jedyna nadzieja, że dojdzie do skutku ta deportacja dla ateistów i innej patoli. A jeśli nie, to czy ktoś wie, jak długo można udawać, że się pisze doktorat odkładając go w rzeczywistości na święte nigdy, równocześnie sprawiając wrażenie niezwykle zaangażowanego, a także nie ponosić negatywnych skutków takiego postępowania, w tym konfliktu z szefostwem? (co do tego zdania też nie jestem pewien, czy ma sens, ale także jest piękne a poza tym długie). Oraz, czy jak se wydrukuje blogaska, to jako doktorat, to się liczy, czy niestety nie i jednak jestem dupie?