Szanowne państwo wróciło się mi, więc kontynuujemy opis przygód najzajebistszej lekarki w naszym uniwersum.
Karolinie Anaeli pierdolnęła pacjentka, mimo że ratowana była (wcale, ale to wcale nie pierdolnęła z tego powodu, ze ratowana była przez Karolinę, w ogóle i ależ skąd, nic a nic) i reanimowana. Reanimowana powiedzmy przez dwie może trzy minuty. Trochę [bardzo] krótko wiecie państwo. Nie znam nikogo, kto po takim czasie by stwierdził, że a to luz zgon, dajemy se spokój, zwłaszcza u osoby młodej z potencjalnie odwracalną przyczyną zatrzymania akcji serca (jak ktoś ciekawy to wyguglać sobie proszę 4H i 4T w reanimacji). Tam niby boChaterka coś tam jeszcze chciała pomasować, aczkolwiek więcej by pewnie spierdoliła (widzę oczami duszy, jak wpada na to, że zrobi otwarty masaż serca, po czym jednym, płynnym, bo jakże by inaczej, ruchem rozcina pacjentkę od spojenia łonowego po krtań, po czym entuzjastycznie i miarowo zaczyna uciskać śledzionę, bo cosik tam jej się z anatomii też pokurwiło), jednak koledzy lekarze stwierdzają, że pacjentka dednęła to dednęła na chuj drążyć temat i powstrzymują ja przed profanacją zwłok.
Karolina angstuje po zgonie dziewczęcia, dramatyzuje i ma po raz kolejny se tłumaczy, ze nic nie mogła zrobić tylko potrzymać umierającą za rękę. Jak było powiedziane mogła zrobić wiele, z drugiej zaś strony wydaje mi się, że z zajebiście wielką korzyścią dla pacjentki byłoby, gdyby swoją działalność medyczną ograniczyła do pierdolnięcia pieczątką tu i ówdzie, a spadniętą zostawiła ratownikom. Aczkolwiek isnieje ryzyko, że w świecie Ałtorkasi ratownik na widok ofiary byłby w stanie wybełkotać "Pani Doktór (koniecznie z dużych) niech Pani coś zrobi" ewentualnie poszczać się w gacie. Pyta się też gdzie w tym czasie był Bóg. Droga boChaterko, nie powiem ci gdzie był, za to jestem w stanie ci powiedzieć, co robił- napierdalał facepalma za faceplamem widząc, jak wykurwiście leczysz. Na to histeryzowanie Karolinki natrafia jej przełożony, który mówi jej, nie wprost, że jest durną pipą z przerostem ambicji, dzięki czemu staje się jedyną sensowną postacią w książce.
BoChaterka idzie se na chatę, w trakcie przemyśliwa i się zastanawia "..., co właściwie każe jej anestezjologowi o naprawdę wysokich kwalifikacjach, tłuc się całymi dniami w karetce." Szanowne państwo na podstawie posiadanej wiedzy o Karolinie proszę znaleźć dwa błędy w przytoczonym cytacie, a potem przejść do dalszej części tekstu i sprawdzić, czy o to samo nam c'mon.
Po pierwsze mając dwadzieścia kilka lat nie jest się anestezjologiem, można być w trakcie specjalizacji z anestezjologii i to w najlepszym wypadku na czwartym roku sześcioletniej specki. Nie można więc się nazywać się anestezjologiem, bo się nim nie jest i tyle. (Ponoć w pierwszym wydaniu książki boChaterka miała lat 23, więc nawet nawet medycyny nie mogłaby skończyć, nie mówiąc już o rozpoczęcie specjalizacji, ale nakurwiała karetką i była naestezjologĘ).
Po drugie, jakie, kurwa "naprawdę wysokie kwalifikacje"?! Serio?! Ty się, kurwa, ciesz, że przy twoich chujowych umiejetnościach i elementarnych brakach w wiedzy medycznej pacjentka dociągnęła aż do bram szpitala, widać twarda w chuj sztuka była. Przecież ty ja, kurwa, po do drodze co najmniej z trzy razy zajebałaś, więc gdzie tu mowa o jakichkolwiek, kurwa, kwalifikacjach. Może gdyby stało wysokie kwalifikacje, to w czasie czytania bym przeoczył, ale nie, kurwa, nie można było, trzeba było ponapierdalać po Michalakowemu stadem epitetów, natrzeć brylantyną i pierdolnąć brokatem.
I się Karolinka zastanawia czemu nie pracuje na lajcie w prywatnej klinice, bo jest przecież tym anestezjologiem z "naprawdę wysokimi kwalifikacjami", a temu, że po raz taki z ciebie anestezjolog, jak z koziej dupy waltornia, a prywatne kliniki są w chuj niezainteresowane lekarzem bez specki, a po dwa pewnie całe miasto już wie, jak naprawdę wyglądają te twoje wykurwiste kwalifikacje, więc się ciesz, że w ogóle jakąkolwiek pracę masz. A co do przyciągających śmierć kogutów karetce, to nie, to nie ich wina. Możesz zgadywać dalej.
Na tym kończy się część stricte medyczna ksiunżki (kumacie, ze te wszystkie debilizmy, to na zaledwie dziesięciu stronach są?), potem długo, długo nic poza pierdoleniem i laniem wody, aż w końcu w którymś momencie "akcji" (musiałem wziąć w cudzysłów, bo akcją za chuj się tego nazwać nie da) boChaterka ma retrospekcję z czasów studenckich, kiedy to spłynęło na nią błogosławieństwo bycia Mary Sue, gdyż: "W pamięci zamajaczyła scena (...) gdy wysłano ją, jeszcze nieopierzoną studentkę medycyny do katastrofy kolejowej..." . W tym momencie zrobiłem facepalma dupą, bo głupota i absurd tego wymysłu mnie po prostu przerosły. Nadal zresztą nie ogarnąłem tematu, bo za diabła nie wiem, jak to inaczej skomentować poza: ałtoreczko, czy ty jesteś jebnięta i w jakiej rzeczywistości żyjesz? Katastrofa kolejowa, studentka na ratunek. Nieopierzona pamiętajmy. Gdzie byli rodziecie? Gdzie był koordynator akcji ratunkowej? Gdzie był premier, prezydent, Bóg. Gdzie są sens i logika? Dlaczego wyobrażam to sobie w ten sposób, że to był tylko niewielki wypadek, parę osób rannych, ale do akcji wkroczyła nasza boChaterka. Zginęli wszyscy pasażerowie i pracownicy pociągu, mieszkańcy okolicznych wiosek, polowa populacji najbliższego miasta, ryby w lokalnych rzekach i zwierzyna pobliskich łąk i lasów, a krowom, które przeżyły skwaśniało mleko w wymionach, bo Karolina Anaela się wzięła za leczenie. Powtórzmy, ktoś wziął tępą studentkę do pomagania w katastrofie kolejowej. Faceass.
Na sam koniec, kiedy już boChaterka po swoich super przygodach wraca do realu, się okazuje, że trafia do psychiatryka. I tu pojawia się nie tyle brak znajomości tematu, co raczej już jakiś syndrom kliniczny u Ałtorkasi. Nie jest to bowiem pierwszy raz, kiedy któraś z jej bohaterek poddana zostaje zamkniętemu leczeniu psychiatrycznemu i nie po raz pierwszy leczenie takie opisywane jest jako stosowanie tylko i wyłącznie przemocy fizycznej i tortur wobec pacjenta. Wykręcanie rąk w kaftanie bezpieczeństwa, bicze wodne z lodowatej lub gorącej wody, tak według ałtorki wygląda szpital psychiatryczny w Pl XX/XXI wieku (w tym tworze i tak jest to dość lekko opisane), generalnie brakuje sanitariuszy co noc gwałcących bohaterkę, albo oddających do użycia przez innych zwyrodniałych oczywiście pacjentów szpitala. I tak jak do tej pory książka ta była żenująco głupia i słaba, to notoryczne pokazywanie szpitali psychiatrycznych, ich personelu i chorego postępowania z pacjentami jest chujowe i poniekąd niebezpieczne. Nie oszukujmy się, Michalak jest czytana, jest kupowana, ma swoje, powiedzmy wyznawczynie, które, skoro ją czytają i wielbią, do tytanów intelektu, no nie ma na to siły, należeć nie mogą i zakładam, że opisy ałtorki łykają jak młode pelikany. Tak więc, co min. wynoszą z czytania (jeśli wynoszą cokolwiek)- psychiatryk to zło, tam nie leczą, tam niszczą ludzi, tam jest średniowiecze, tam cię zamykają wbrew twojej woli, za niewinność, tam zło i szatani. To teoretyzowanie tylko, ale zdarzyć się może, że ktoś potrzebujący specjalistycznej pomocy psychiatrycznej nie odważy się po nią sięgnąć, bo Michalak psychiatrię zdemonizowała, bo koleżanka czytała i wie i mówiła, że nie idź, że cię zamkną, że wytrzymaj, weź się w garść, że lepiej nie, tam zło i mrok. Mam nadzieję, że przesadzam, ale już czas jakiś temu przestałem wierzyć w inteligencję społeczeństwa.
A teraz...
A teraz..
Teraz to... Oesu, koniec, wreszcie! Wiedzcie, że to naprawdę drobny wycinek- łącznie niecałe 13 stron z 333. Nigdy, kurwa, więcej w czytanie i recenzowanie żadnego gówna się nie dam wrobić. No dobrze dam się wrobić kiedyś na pewno, ale musi to być szit chujowości niezwykłej, bo E.L. James i Michalak wysoko postawiły poprzeczkę.