Kochane kotki, się nie składało jakoś w tym roku, żeby coś napisać. Nie żebym zapierdalał jakoś, ale oglądałem dużo seriali po milion odcinków dziennie, zajebałem się po chuj w odtwórcy głównej roli w "Sleepy Hollow" i musiałem obejrzeć wszystkie dostępne z nim materiały (pod warunkiem, że był na nich z brodą, bo bez brody mnie słabo robi) i w jednym wywiadzie jest tak obłędnie uroczy, że se go od czasu do czasu puszczam, jak świat jest zły i od razu słońce zza chmur wychodzi, bo Tom Mison mnie kocha. Na wf poza tym biegałem z efektem jak zwykle chujowym i last but not least znów chodzę na prawo jazdy, ale na ten temat nie rozmawiajmy może, bo to nie na moje nerwy.
Ponadto to wiecie, nic się nie działo specjalnego, mógłbym się wprawdzie ponapierdalać z nowego dzieła Nataszy Urbańskiej, albo powkurwiać na sukę Pałowicz, ale napierdalanie się z Nataszki zakrawałoby na amatorszczyznę, takie to łatwe (chociaż gif "ciepła, zimna..." jest fenomenalny", a co do suki Pawłowicz przeniosłem się mentalnie na poziom "stop making stupid people famous".
Tak więc widzicie posucha trochę, ale się odwraca los.
Kiedyś byłem młody, naiwny i bez pomysłu na życie, więc stwierdziłem, że zrobienie specki z interny takim pomysłem może być. Przez pięć lat musiałem pierdolić min. na SORze, niezorientowanym pytającym się tłumaczyć, co to interna, że nie rodzinna, że nie medycyna ogólna, że tak naprawdę to fajna choć w chuj trudna działka i że ten wzrok pt. "aaa interna, to znaczy, że się na specjalizację nie dostałeś", to jest bardzo, kurwa, nie na miejscu. W między czasie się okazało, że choroby wewnętrzne fajne są, interesujące, ale w perspektywie, poza tytułem, niczego za specjalnie nie dają i należy, nawet bardzo, zrobić nadspecjalizację, żeby do czegoś w życiu dojść. Tak więc robię rok prawie, o czym było już parę razy i się douczam na kursach różnych. Od października staram się zapisać na jeden w 3M, żeby nie zapierdalać daleko. Z takiego jednego gówna, które było na studiach, na stażu, w programie specjalizacji i teraz jest po raz kolejny, a które po jaki chuj jest i czym się zajmuje, tego nikt nie wie (gdzieś w archiwum nawet na ten temat notka jest). Poza tym nudne i pretensjonalne do wyrzygania . Z tego powodu chciałem to mieć z bańki, jak najszybciej i od października pilnie śledziłem kursy na 2014. Pojawiły się już w listopadzie, miejsca na styczeń są, więc szybko wysyłam zgłoszenie. Po dwóch tygodniach dostaję maila z zakładu, ze niestety jestem głupi i zgłoszenie wysłałem bezsensu, bo rekrutacja już w chuj dawno zamknięta przecież. Się wpierdoliłem lekko i wysmarowałem pani wiadomość, że wcale nieprawda i co mnie, kurwa, okłamujesz, była rekrutacja otwarta i mam na to dowody i świadków, więc zapisuj mnie na styczeń. O! Wysłane, cisza. Po kolejnych dwóch tygodniach (mamy już grudzień) pani łaskawie odpisała (kumacie dwa tygodnie na maila odpowiadać?! Przecież oni tam tę kawę to nie tylko piją, ale jeszcze, kurwa, uprawiają, sami ziarna zbierają i prażą), że oj tam, oj tam, zamknięta była, tylko pewnie błąd na stronie i możesz mi skoczyć. No dobrze, dobrze, luty też jest chujowym miesiącem, więc dwa weekendy mogę sobie wtedy na to gówno zmarnować, co też pani napisałem i wyraźnie zaznaczyłem, żeby mnie wobec tego na ten luty zapisać (miejsca były, rekrutacja otwarta). Odpowiedzi się nie doczekałem (pewnie pszenica dojrzała, trzeba było zżąć, na żarnach utrzeć, coby mąka do własnoręcznie robionych pączków byłą). No chuj, pierdolę, mam czas zrobię w przyszłym roku, a zimą zajmę się pracą zawodową.
Tydzień temu, dzień przed rozpoczęciem kursu styczniowego, na który, przypominam, się, kurwa, już w listopadzie nie zakwalifikowałem, dostaję info, że kurs jutro serdecznie zapraszamy! No, kurwa, oczywiście. Przecież to nic trudnego, żeby se z dnia na dzień grafik na dwa tygodnie pozmieniać, bo przecież wszyscy już zapierdalają, żeby wziąć, moje dyżury, a poza tym, ja przecież tak naprawdę, w ogóle, kurwa, nie pracuję tylko zajmuję się wkurwianiem pań z zakładu, więc mogę se na ten kurs zjebany jutro przyjść. Z wysokim ciśnieniem, ale z dbałością o styl napisałem kolejnego maila posiłkując się informacjami z poprzednich rozmów, że do kurwy nędzy, jak mam przyjść na ten kurs skoro pisaliście, że wypierdalaj i teraz sorki wielkie, ale mam już inne palny i ni chuja nie dam rady, ale znajcie moje dobre serce, zwłaszcza że na luty też już grafik ułożony i wasz zjebany kurs mi nie pasuje, bo w końcu żadnego info, czy mogę przyjść nie byliście łaskawi przysłać, więc zapiszcie mnie, kurwa, na pażdziernik, bo listopadzie mam cykliczna depresję, więc jeszcze bym pierdolnął samobójem, gdybym musiał na te pierdolone zajęcia chodzić. I zobaczcie jeszcze październik jest aż za 9 miesięcy, więc może ogarniecie ten swój, kurwa, burdel i dacie radę wysłać mi informację o kwalifikacji w jakimś, kurwa mać, rozsądnym terminie. Klik, wysłane.
Przedwczoraj dostaję kolejnego maila, szybko c'nie (być musi, że skończyli już produkcję amfy w piwnicach zakładu i łyżeczkami ją se do tej kawy wsypują albo z mąką mieszają), w którym stoi, że serdecznie zapraszamy na kurs w lutym. Pizdachujjapierdolę. Przecież to można dosłownie ocipieć i w łeb se strzelić, następnie powtórzyć. Ja, kurwa, nie wiem, kogo oni tam zatrudniają i co te kobiety tam robią. Napierdalają cały dzień dragi i ruchają czarnych niewolników? I dopiero pół godziny przed końcem pracy wysyłają maile przez, kurwa, bęben maszyny losującej, żeby szefostwo widziało, że się biznes kręci?
Z odpowiedzią, że mnie niestety na kursie nie będzie i że stało to w poprzednim mailu, odczekam do ich ulubionych dwóch tygodni. Odpowiedzi się nie spodziewam. A moja obecność na październikowym kursie owiana jest tajemnicą, spowita mgłą, spoczywa w sejfie na dnie oceanu, na nieodkrytej jeszcze planecie w odległej galaktyce w zupełnie innym wymiarze.