poniedziałek, 24 grudnia 2012

X-mass

Jak wiadomo, tak raczej słabo obchodzę. Poza tym i tak pracuję, więc duch świąt jakoś nie ma prawa bytu, bo mnie nie ma, więc raczej by się nudził, albo kot by go wpierdolił. Choinki też nie ma bo kot. Raz przerabiałem i to nie na moje nerwy, dziękuję. Trochę szkoda, bo ładnie pachnie, ale choinka, bombki, lameta i łańcuchy to wstrętne suki, bo zaczepiają małe kotki, wyzywają od najgorszych i prowokują do bójki. Przez pół roku potem anielskie włosy jeszcze znajdowałem po kątach, bo w kuwecie to najczęściej na drugi dzień już były przecudnie wkomponowane w koci stolec. Lampki nad drzwiami do kuchni muszą wystarczyć. Chociaż na żarcie się cieszę. Jedzenie jest super, zwłaszcza w zimę.
Ta pastorałka już była na starym blogasku, ale raz że jest piękna, dwa, że Annie, a trzy nic lepszego od lat nie znalazłem. Niech to takie będą moje dla państwa najlepsze życzenia.


Niech się wam darzy.

środa, 12 grudnia 2012

A gdybym był panem z IT, to co byś powiedziała

Odkąd nie pracuję w szpitalu, a w prężnej, bardzo skomputeryzowanej firmie z zagranicznym kapitałem, nie mam kontaktu ze zwykłymi informatykami tylko z działem IT z prawdziwego zdarzenia.
Nie ma już pisania podań do pana kierowniczego informatyka, że spierdolił się kabelek od kompa, które to podanie czeka potem kilka tygodni na rozpatrzenie, bo pan kierownik chuj wie, co robi. Następnie otrzymywaliśmy odpowiedź, że rzeczywiście kabelek jest rozpierdolony i trzeba kupić nowy. W tym momencie wszyscyśmy omdlewali z zachwytu, bo sami przecież nie byliśmy w stanie wysnuć takich wniosków, bo do tego jednak trzeba wykształcenia technicznego. Kolejnym ruchem było napisanie pisma do dyrekcji, że trzeba zakupić nowy kabelek, z załączoną oczywiście odpowiedzią naczelnego informatyka, bo inaczej się nie liczy, bo na pewno chcielibyśmy ten kabelek sobie tak o zakupić, żeby nie wiem, się nim po plecach napierdalać, albo skakankę montować. Co potem, to nie wiem, bo nigdy się nie doczekaliśmy nowego kabelka- po paru miesiącach oczekiwań robiliśmy zrzutę na nowy.
Ale teraz już tego nie ma, w końcu prężna firma z zagranicznym kapitałem i działem IT. aczkolwiek to chyba jedyna różnica, bo system, na którym pracujemy wiesza się pierdyliard razy dziennie, a internet, który akurat do tej pracy jest bezwzględnie potrzebny idzie sobie w pizdu tak z raz na 20 minut. Bardzo to rozkoszne, zwłaszcza, jak nad rzeczą, która przy sprawnie działającym mechanizmie zajęłaby mi z góra pół godziny siedzę tych godzin dwie i marnuję czas, który mógłbym przeznaczyć na pacjenta, papierologię, bądź, kurwa, zwykłe pierdzenie w stołek Tak jak przerwy w dostawie netu jestem jeszcze w stanie zrozumieć, bo to wina dystrybutora i pośrednio szpitala, z którym współpracujemy i przez który kabel z internetem biegnie, ale moja firma od wielkiej sieci kilkukrotnie mi próbowała podobne numery wycinać, że nie ma internetów i chuj mi w dupę. Po kilku telefonach z darciem ryja, kilku reklamacjach i związanymi z nimi zwrotami pieniężnymi, oraz wizytach panów z serwisu, tak co drugi dzień, jakoś internet zaczął mi chodzić płynnie. Ale jak zostało powiedziane jestem to w stanie zrozumieć. Natomiast tego, że jebany system sie pierdoli, co rusz, to już nie, gdyby mi ktoś kilka razy dziennie stał na głową i kazał w kółko naprawiać to samo, to by mnie w końcu chuj trafił i naprawiłbym to raz i porządnie, żeby się ode mnie w końcu odpierdolono, ale nie, dział IT jest wyjątkowo, kurwa, oporny i codziennie jebany dzień świstaka, że system poszedł w pizdę i może byście coś tym zrobili do kurwy nędzy. Robią. Na razie rekordem jest osiem godzin działania bezawaryjnego. Tadam, kurwa!
I nawet się zacząłem już przyzwyczajać, ale dział IT stwierdził, że funduje nam za mało atrakcji i w ramach, naprawdę nie wiem, kurwa, czego, postanowił, pod naszą nieuwagę przenieść wszystkie drukarki z naszych biurek z komputerami do osobnego pokoju, który położony jest na drugim końcu zakładu, a że np. badania laboratoryjne i inne takie takie sami se drukujemy, a nie jakieś laboratorium, to teraz trotyliard razy dziennie zapierdalam w te i wew te, bo, kurwa, jakiś cep sobie ideę z dupy wygrzebał.
Teraz to już naprawdę z utęsknieniem czekam na kolejne pomysły i oznaki, jak prężna firma z zagranicznym kapitałem rozbija się o umysł i logikę prawdziwego Polaka.

środa, 5 grudnia 2012

Avans, srsly?

Przez niemanie telewizora wiele tracę zapewne, ale mam faceta, który tefał posiada i u którego zdarza mi się tę telewizję obejrzeć. Wiele dzięki temu zyskuję, prawda?
Na przykład wiedzę, że Michał "Sęp Miłości" Wiśniewski jest nadal dla reklamodawcy nabytkiem cennym. Bez telewizora bym o tym nie wiedział, co więcej nawet bym nie wpadł na to, że ktoś chce pana, którego piętnaście minut sławy minęło czas jakiś temu, w reklamie zatrudnić. Nie wpadłbym na to, że ktoś chce swoją markę firmować osobą, która obecnie kojarzy się, przynajmniej mi, z:
-licznymi rozwodami w nie najlepszym stylu
-dziwacznym nazewnictwem swojego potomstwa. Połączenie chociażby imienia Etiennette z nazwiskiem Wiśniewska, to zaiste miód dla moich uszu (góglałem sobie właśnie, żeby sprawdzić, jak to się pisze i wiecie że E. Wiśniewska ma swojego blogaska. Ja pierdolę)
-publiczną prezentacją fotografii wyniku hist.-pat., na którym czarno na białym stoi, że pan Wiśniewski jest szczęśliwym posiadaczem kłykcin kończystych odbytu i innych części jelita grubego. 
-coś tam było niby o raku, ale że niby go nie ma, że siedzieć na dupie nie może, czy coś i się chyba obhajtał znowu, czy jakoś tak. Nie wiem, pogubiłem się, a dla zdrowia psychicznego nie śledziłem zbyt uważnie, ani teraz głębokiego researchu nie mam zamiaru robić.
Najbardziej mnie te kłykciny wzruszyły. Po przeczytaniu tego info stwierdziłem, że na mnie już czas, że trzeba mi zaprząc tęczowego jednorożca, założyć promienny diadem i wyruszyć na emigrację do pałacu królowej wróżek w towarzystwie radośnie pląsających skrzatów.
Teraz się zastanawiam, bo skoro powstała reklama, to jakoś do firmy i produktów, przynajmniej w założeniu, ma mnie przekonać, jak więc. No, kurwa, jak?! I proszę mi nie mówić, że to nie do mnie, że nie jestem targetem. Jako facet po trzydziestce jestem jak najbardziej zajebistym celem dla sprzedających sprzęt RTV i AGD. No tylko komuś się nieźle pojebało, że do zakupów mnie Michał "Kłykcina dupy" W. zachęci. No, kurwa, niby w jaki sposób? No niby, kurwa, jak? co tym ludziom siedzi, kurwa, we łbach? No, kurwa, co? Ktoś to wymyślił, ktoś to zatwierdził, ktoś to zrealizował, ktoś wypuścił do dystrybucji. I naprawdę w tym całym ciągu produkcyjnotwórczym nikomu, kurwa, we łbie nie zaświtało, że są po szyję w gównie i właśnie postanowili uklęknąć?
Wiadomo, jestem zazdrosny, w życiu mi się nie udało, jebie mi z ryja, mam małego, poza tym i tak mi nie staje i za tępy jestem, żeby skumać. Bo normalny, zdrowy i szczęśliwy obywatel na pewno pędem poleci po nowy telewizorek z kłykciną w gratisie.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Odezwa do wydawnictwa medycznego

Do kurwy nędzy!
Od pół roku mówię, że nie chcę prenumerować chwilowo waszego pisma i że jeśli mi się zachce to mam na tyle tajemnych, kurwa, zdolności zdobytych na wieloletnich szkoleniach wśród buddyjskich mnichów, ze jestem w stanie sobie powtórną prenumeratę zorganizować. 
Tak wiem wymaga to zajebistych umiejętności jak Używanie Telefonu i Wykonanie Przelewu, ale mój buddyjski mistrz dał mi na papierze, że mam te skile i w dodatku na levelu 100+. Se wyobraźcie sobie, że umiem, kurwa Dzwonić i równocześnie wykonywać Inną Dowolną Czynność, niesamowite prawda?
A nawet gdybym, kurwa, nie miał i nie umiał, to i tak nie chcę waszego jebanego pisma prenumerować i skoro mówię "nie dziękuję, odezwę się sam do państwa", to po jaki zgrzybiały chuj raz na miesiąc telemarketer z państwa firmy do mnie dzwoni? I w dodatku z zastrzeżonego. Matko, jak mnie wpierdala dzwonienie z zastrzeżonego. Chuj z zastrzeżonym, ale czy wy, kurwa nie rozumiecie, że:
a) nie chcę
b) z każdym waszym jebanym telefonem chcę mniej, więc nie sądzę, żeby wkurwianie potencjalnego klienta było dobrym zabiegiem marketingowym
Najbardziej to mi żal tych telefonujących, bo staram się być miły i grzecznie powiedzieć, ależ oddal się z tą propozycją i bądź łaskaw nie kontynuować tej dyskusji, to w momencie, kiedy słyszę, że oni dzwonią, bo przecież sam o to prosiłem, żeby z uporem jebanego maniaka mi o tej prenumeracie przypominać, to bezpieczniki w mózgu idą się jebać.
Czekam momentu, kiedy zacznę drzeć przez ten telefon ryja i rzucać "kurwami", bo jeszcze się staram z nimi w miarę kulturalnie rozmawiać, aczkolwiek nie wiem, czy frazy "zawracać dupę" i "pieprzenie kotka za pomocą młotka" do takowych należą, ale można to też podciągnąć do grzecznego ostrzeżenia, o słownym armagedonie, który ich czeka, jak mi przekroczą barierę oporności na nachalność.